Uwielbiam filmy Mankiewicza, tak jak i Elizabeth Taylor, Katharine Hepburn i Montgomery Clifta. Stworzyli oni w tym filmie wybitne kreacje, ze szczególnym wskazaniem na Elizabeth. Jednak czegoś mi w tym filmie brakuje... Nie wiem czego. Nie potrafię tego precyzyjnie określić. Nie spełnił do końca moich oczekiwań, nie ukazał w pełni magii pióra Williamsa, mojego "idola" (biorę w cudzysłów, bo nie lubię tego określenia, ale jakoś najbardziej pasuje...).
Zgadzam się. Mimo, że poszczególne elementy były bez zarzutu, całość pozostawia jakiś niedosyt.
NIedosytem jest końcówka. Spotykają się w gęstym i egzotycznym ogrodzie Sebastiana, widz dostaje wczesniej sygnały, że ogród może skrywać jakieś tajemnice. Wokól losów Sebastiana, jego osobowości i prawdy o koszmarze minionego lata budowane jest udanie napięcie przez cały film. Można się więc spodziewać wszystkiego, łącznie z jakimiś fetyszami, ciałem Sebastiana czy czymś podobnym ukrytym w gęstwinie liści i drzew. Tymczasem finałowe miejsce nie skrywa w sobie żadnej tajemnicy. Są na pewno świetnie nakręcone i wyśmienicie zagrane katharsis i opowieść Kathy. Odkrywające dramat i mroczne tajemnice z przeszłości. Ale pozostawiające też niedopowiedzenia. Jest zadziwiające i świetnie pokazane przez Hepburn popadnięcie w szaleństwo. Ale zaraz potem mamy cukierkowe zakończenie - zabrakło mocnego dreszczu emocji w ostatnich kadrach filmu.
Mi sie wydaje, ze mocno widac w tym filmie, ze jest na podstawie sztuki- troche malo zabawy obrazem i jakiegos wizualnego przedstawienia, bardzo duzo swietnych fialogow - a raczej monologow, ale malo sie dzieje w kadrze. W sumie troche urok tamtych filmow. I tez mam poczucir, ze ten romans i cukierkowe zakonczenie jest nie potrzevne i oslabia ta historie.